8 lutego 2014

Rozdział 4 - Opowieść Alexandra

Dedykacja dla Basi, żeby mi nie smutała nigdy :3
Betowała CeS.
__________

 — Hej kochanie. — Alexander złapał w pasie swoją narzeczoną i przyciągnął do siebie, delikatnie całując w usta. — Tęskniłem — mruknął jej do ucha.
 — Ja też — odparła Natasza z cichym śmiechem.
 — Co chciałabyś dzisiaj robić?
 — Chciałabym, żebyś mi opowiedział o swoim dzieciństwie — odpowiedziała Białorusinka, lekko się w niego wtulając.
 — O dzieciństwie? — Zapytał zdziwiony i niechętnie pokiwał głową. — Sa... Dobrze, niech będzie. Ale to nie jest zbyt wesoła opowieść — westchnął, siadając na kanapie i sadzając ją sobie na kolanach. — Moje pierwsze wspomnienie to...
 — Nie zachowujcie się jak dziewczynki! — Wysoki, potężny mężczyzna stał nad dwójką swoich wnucząt, nieudolnie próbujących opanować sztukę walki mieczem.
 — Jestem dziewczynką! — krzyknęła kilkuletnia blondynka, ze złością patrząc na dziadka.
 — Dziewczynka też powinna umieć się bronić — odparował Skandynawia, nie wiedząc już jakiego argumentu użyć na wnuczce. — Reszta już sobie radzi...
 — Reszta jest od nas starsza. — Chłopczyk podniósł się z ziemi, lecz ledwo stał na nogach. — Jesteśmy za mali na walkę.
 — Będziecie za mali to was podbiją. I zabiją. — Złapał oboje dzieci za kołnierze i podniósł do góry. — Musicie dorosnąć. W trybie przyśpieszonym — warknął i puścił ich, aby ci boleśnie spadli na ziemię. — Ćwiczyć! — Dodał na odchodne.
 — Nieciekawie — przyznała Białoruś, spoglądając na narzeczonego. Chłopak przytaknął.
 — Najgorsze było jednak pierwsze morderstwo...
Dwoje siedmiolatków siedziało skulone pod drzewem.
 — Ty idź — szepnął chłopiec w stronę siostry. Dziewczyna niechętnie wstała i skierowała się ku obozowi wroga. W ręku miała tylko sztylet. Stawiała niepewne kroki, uważając, aby nie wydać żadnego dźwięku. Strażnicy spali. Miała tylko podciąć gardło ich szefowi i przeciąć liny krępujące dzieciaki z wioski. Nigdy wcześniej nie musiała zabijać. Zawsze się o tym mówiło, nigdy nie robiło. Pochyliła się nad śpiącym mężczyzną i zamknęła oczy.
Chwile później do uszu Alexandra doszedł dźwięk. Obóz zaczął się budzić. Chwycił za łuk i pobiegł w kierunku zamieszania. W ostatniej chwili zastrzelił z łuku opryszka, którego obudził agonalny krzyk ich przywódcy. Camilla bezwiednie klęczała we krwi, ze łzami w oczach spoglądając na zwłoki, które jeszcze chwilę temu były żywym człowiekiem. Wyjęła sztylet z krtani mężczyzny i obracała go w palcach. Jej brat też zabił po raz pierwszy, ale nie wywołało to w nim emocji. Wyciągnął nóż i rozerwał liny krępujące dzieci. Objął siostrę ramieniem i wyprowadził z obozu, zanim obudziła się reszta...
 — Długo nie doszła do siebie. Była... Nie, jest cholernie wrażliwa.
Alexander szybko rozejrzał się po okolicy. Wydawało się czysto, ale jako ledwie kilkunastolatek nie mógł być jeszcze pewny siebie. Położył palec na ustach i dał znać siostrze, żeby szła za nim. Nadepnął na gałąź. — Cholera — wymamrotał, a strzała świsnęła nad jego głową. Camilla popchnęła go, cudem ratując przed kolejną.
 — Kusza — szepnęła. — Nie ładują zbyt szybko — dodała, niemrawo starając się zdjąć z pleców łuk.
 — Nie dasz rady strzelić. Zabiją cię, jak tylko wstaniesz. — Brat złapał ją za nadgarstek, ale to jej nie powstrzymało, szybko naciągnęła strzałę, wypuszczając ją prawie na oślep, zdradzając tym samym ich pozycję. Niepewnie wstała, wypuszczając kolejną strzałę. Tym razem trafiła, nie zdążyła jednak uniknąć kolejnego pocisku kusznika, który zaraz po wypuszczeniu bełtu padł martwy w leśny mech.
 — Uciekamy — warknęła do brata i pociągnęła go między drzewa. Biegli dłuższy czas, zanim zdecydowali się zatrzymać. Dopiero wtedy zdecydowali się opatrzyć jej ranę. Alexander z największą delikatnością wyjął bełt. Camilla syknęła pod nosem i odebrała od niego strzałę. — Zatruta — wymamrotała. Powoli zaczynała tracić przytomność...
 — I co dalej?
 — A co miało być? Magia. Znałem już wtedy najprostsze zaklęcia lecznice. Nie zmienia to jednak faktu, że Camilla nas uratowała i zapłaciła za to cierpieniem. Byliśmy jeszcze dziećmi...
Stali tyłem do siebie, otoczeni przez grupę Duńczyków. Umieli już na szczęście utrzymać miecze, chociaż do dorosłości fizycznej było im daleko.
 — Mikkel to tchórz. Zwykły człowiek nie jest w stanie zabić kraju. Skoro tak mu zależy, powinien sam przyjść, a nie — warknął Alexander, zerkając przez ramię na siostrę. Przytaknęła, w jednej chwili przechylając miecz i blokując cios przeciwnika. Bez wcześniejszego sygnału bliźnięta zatopiły się w wir walki, walcząc z dwudziestką uzbrojonych przeciwników.
 — Alex! — krzyknęła dziewczyna, gdy jeden z mężczyzn zamachnął się na jej brata toporem. Chłopak zdążył się odsunąć, jednocześnie wbijając swój miecz w podbrzusze przeciwnika.
Chwilę później bliźnięta stały na polanie pełnej trupów. Dziewczyna objęła brata, bez uczuć patrząc na zwłoki. — Kto od miecza wojuje, od miecza zginie — zakpiła i uśmiechnęła się. — Chodźmy stąd, niech się rozłożą...
 — Stąd brak uczuć — dodał Alexander, podsumowując swoją opowieść. — Zwłaszcza u Camilli. Ona nigdy nie wybacza i nie waha się chwycić za broń.
 — A ty?
 — Ja też... chociaż ty mnie zmieniasz — zaśmiał się, delikatnie całując Nataszę.

 — Zapomnij o tym — oznajmiła wstając. — Zapytałam cię o dzieciństwo, bo wiedziałam, że cię ono męczy. A teraz chodź. — Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę sypialni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz